header

Dzisiaj jest : 29 kwietnia 2024

Parafia Zbawiciela Świata

w Ostrołęce

Dzisiaj Czcimy

2011-03-02T00:09:00+01:00 zbawiciel.ostroleka.pl

Na nartach w Białym Dunajcu

18 lutego 2011r. rozpoczęła się nasza narciarska przygoda. Kiedy o 20.00 spotkaliśmy się na parkingu przy Parafii Zbawiciela Świata wszyscy mieliśmy nadzieję, że czeka nas pasjonujący tydzień. Aura była wprost wymarzona, śnieg i mróz, czyli wszystko to, co przyszłym narciarzom jest najbardziej potrzebne.

Z niewielkim opóźnieniem udało nam się ruszyć z Ostrołęki. W autokarze próbowaliśmy już zawierać pierwsze znajomości, przecież razem mamy spędzić prawie cały tydzień. Kierowca, Pan Krzysztof, od pierwszych kilometrów naszej podróży dbał o komfort naszej jazdy, umilał nam czas sympatyczną muzyką a przede wszystkim bezpiecznie prowadził nasz autokar do celu, przed nami przecież było 9 godzin podróży.

Już za Warszawą okazało się, że aura zimowa zaczyna ustępować pogodzie późnojesiennej. Za Radomiem zaczął padać deszcz, który doprowadził nas do celu naszej podróży – do Białego Dunajca. Bardzo zmęczeni podróżą, o 5.30 dojechaliśmy na miejsce. Jeszcze tylko kilka minut oczekiwania na przydział odpowiednich pokoi i wszyscy znaleźliśmy się w Pensjonacie „Kominek” Pana Stanisława Ustupskiego. Marzyliśmy tylko o jednym, żeby położyć się w wygodnych łóżkach i choć trochę się przespać. Ale zanim położyliśmy się do łóżek obowiązkowo musieliśmy zjeść bardzo wczesne śniadanie. Potem aż do obiadu mieliśmy możliwość odpoczynku i nabrania sił przed nauką jazdy na nartach.

Po obiedzie pierwsze rozpoznanie terenu i zapoznanie się ze stokiem. Ku naszej ogromnej radości zaczął padać śnieg i po kilku godzinach przykrył białym puchem całą okolicę. Ci, którzy nie posiadali własnego sprzętu narciarskiego, wypożyczyli go w wypożyczalni tuż przy wyciągu. Na stoku czekał już na nas instruktor. Jasiek, bo tak poprosił abyśmy się do niego zwracali, był dla nas bardzo cierpliwy i wyrozumiały. Aż przez cztery dni z wielkim poświęceniem odkrywał przed nami tajniki jazdy na nartach. Nie od razu rozumieliśmy o co mu chodzi. Musiało upłynąć trochę czasu abyśmy mogli połączyć trudną sztukę zjeżdżania na nartach z umiejętnością utrzymania się na nogach.

Wśród nas byli także bardziej doświadczeni narciarze, którzy służyli nam radą i pomocą, zachęcali nas do wysiłku i nie pozwalali się poddawać.

Trzeba też wspomnieć, że kilka osób porzuciło narty na rzecz trudniejszej formy rekreacji jaką jest jazda na snowboardzie. Na tych naszych kolegów i koleżanki patrzyliśmy z niekłamanym zachwytem, to oni byli prawdziwymi fachowcami w dziedzinie sportów zimowych. Może kiedyś i nam uda się osiągnąć taki stopień wtajemniczenia, że dwie deski zamienimy na jedną i jeszcze będziemy potrafili na niej zjechać z wysokiej góry w jednym kawałku.

Ze stoku wracaliśmy bardzo głodni, bo przecież dawaliśmy z siebie wszystko, tam zostawała cała nasza energia. O nasze pełne żołądki zadbały panie kucharki w Pensjonacie, które przygotowywały bardzo dobre i obfite posiłki. Szarlotka i murzynek na deser – to prawdziwe rarytasy.
Zmęczone po wysiłku ciało i pełne po posiłkach brzuchy domagały się odpoczynku. Oczywiście krótka drzemka, jeśli ktoś znalazł chwilę czasu i względny spokój, ale za chwilę obowiązkowe przygotowanie sali do liturgii Mszy Świętej. Ksiądz Jarosław dbał o nasze dusze, przed każdą Mszą Świętą oczekiwał na tych, którzy chcieli pojednać się z Bogiem w sakramencie pokuty. Ksiądz Jarosław zaangażował wszystkich adeptów narciarstwa do czynnego uczestnictwa we Mszy Świętej, najmłodsi przygotowywali czytania, młodzież gimnazjalna (głównie żeńska) dbała o oprawę muzyczną, najstarsi mieli obowiązek przygotować modlitwę wiernych. Mieliśmy też ministrantów, którzy bardzo dobrze wywiązywali się ze swych powinności. Śpiew psalmów i pieśni wciągał nas wszystkich. Dzięki temu stworzyliśmy naszą małą wspólnotę i lepiej się poznaliśmy.
Niektórzy z nas, ci najbardziej wytrwali, jeszcze po kolacji jeździli na stoku. Wtedy frajda ze zjeżdżania jest największa, stok prawie pusty, bajeczna zimowa sceneria, sztuczne światło dodające uroku i tajemniczości ośnieżonej górze. Kto nie był, niech żałuje!

Wieczorem przychodził też czas na wspólną integrację. Ci którzy mieli jeszcze siłę mogli potańczyć przy muzyce w sali, gdzie jedliśmy posiłki. Zmęczenie dawało znać o sobie, dlatego wspólne zabawy szybko się kończyły. Następnego dnia trzeba było przecież mieć siłę aby znów podjąć walkę o utrzymanie się na stoku. Ci, którym trudno było rozejść się do swoich pokoi pomagał wydatnie ksiądz Jarosław pilnując aby po 22.00 panowała prawdziwa cisza nocna.

Każdego ranka gazda budził nas swoim śpiewem. Głos, jak przystało na prawdziwego górala, miał przepiękny i bardzo donośny. Ci, którzy mieli pokoje od strony podwórka takiego koncertu mogli wysłuchać każdego ranka. Po wysłuchaniu kilku pieśni i piosenek nawet poranne wstawanie nie było uciążliwe, byliśmy przecież już zupełnie rozbudzeni.

Jedno popołudnie zostało zarezerwowane na wyjazd do Zakopanego na Krupówki. Jest to miejsce, które o każdej porze roku jest niezmiernie urokliwe i warto jest odwiedzić. 3 – godzinny spacer urozmaicił nasz pobyt, był miłą atrakcją i odmianą od codziennych zmagań narciarskich.
W ostatnim dniu naszego pobytu organizatorzy zapewnili nam jeszcze jedną atrakcję – wieczorne ognisko tuż przy wyciągu. Były pyszne kiełbaski serwowane przez samego właściciela Pensjonatu oraz herbata z cytryną dla rozgrzania zmarzniętych dłoni i ciała. I znowu ci, którzy mieli jeszcze siłę, założyli narty i deski na nogi i po wysokokalorycznym posiłku poszli na stok szlifować swoje umiejętności narciarskie.

Wszystko co dobre bardzo szybko się kończy. W czwartek wieczorem trzeba było zanieść bagaże do autokaru i pozwolić Panu Krzysztofowi aby zawiózł nas szczęśliwie z powrotem do domu. W bardzo wczesny piątkowy rankiem przed Kościołem Zbawiciela Świata czekali na nasz powrót stęsknieni rodzice. Trudno było nam się rozstać, miniony tydzień był pełen atrakcji, poznaliśmy wielu nowych przyjaciół. Wszyscy, którzy założyli narty na nogi nauczyli się zjeżdżać. Wiemy, że nie są to jeszcze wybitne umiejętności, wymagają przecież doskonalenia i dużej jeszcze pracy. Ale początek został zrobiony, teraz już tylko pozostaje szlifowanie nabytych umiejętności.

Bardzo dziękujemy księdzu Jarosławowi, że podjął się ogromnego wyzwania zorganizowania tego zimowego wyjazdu na narty. Sam przecież nie posiadał umiejętności jazdy na nartach, nie wiedział jak trudno jest opanować ponad czterdziestoosobową grupę początkujących narciarzy. Dzięki jego wyrozumiałości i ogromnemu poczuciu humoru wyjazd ten był bardzo udany. Chcielibyśmy bardzo spotkać się w takim, albo jeszcze większym składzie, w przyszłym roku w Białym Dunajcu.