header

Dzisiaj jest : 29 kwietnia 2024

Parafia Zbawiciela Świata

w Ostrołęce

Dzisiaj Czcimy

2009-04-24T00:06:00+02:00 zbawiciel.ostroleka.pl

Zapraszamy na Adorację Duchowej Adopcji

Dorota, od najmłodszych lat była zdrową, dobrze rozwijającą się i bardzo wrażliwą dziewczynką. Ukończyła z wyróżnieniem studia, zdobyła zawód i wyszła za mąż. Nagle zachorowała. Poczuła się źle. Była leczona początkowo na porażenie nerwu twarzy, potem po badaniach, rozpoznano guza mózgu. Zdarzyło się to, czego nikt nie przewidywał. Dramat rozpoczął się wtedy, kiedy stwierdzono, że Dorota jest w ciąży. Werdykt lekarzy był jednoznaczny: "Aby dać szanse Dorocie, trzeba natychmiast usunąć ciążę i przystąpić do chemio i kobaltoterapii".

Tego co wtedy przeżyliśmy, nie da się opisać. Ale ta dzielna dziewczyna nie załamała się. Długo modliła się i prosiła Matkę Bożą, żeby jej podpowiedziała co ma uczynić. Potem kategorycznie powiedziała, że nie zabije swojego dziecka. Zapytała mnie: "Mamo, czy mi pomożesz, czy zaopiekujesz się mną w najtrudniejszych chwilach?" Odpowiedziałam jej: "Córeczko, jeśli będzie trzeba, będę cię na rękach nosiła".

Tygodnie biegły. Córka czuła się co raz gorzej. W czwartym miesiącu ciąży już nie chodziła, źle przełykała, miała trudności z oddychaniem. Modliłam się do Boga. Prosiłam o pomoc. Dzięki pomocy rodziny z Włoch w maju 1992 roku poleciałyśmy samolotem do Włoch, do włoskich specjalistów. Dorota była już na wózku inwalidzkim. W klinice neurologicznej w Legnano, po zbadaniu chorej lekarz powiedział, że przyjechałyśmy za późno. Dorota rozpłakała się. Nie miałyśmy pieniędzy na leczenie, a mimo to przyjęli ją do szpitala. Przeprowadzono konieczne badania. W mózgu założono zastawkę, żeby zatrzymać proces chorobowy. Po tej operacji stan zdrowia pogorszył się. Trafiła na oddział reanimacji. Podłączono różną aparaturę. Lekarze orzekli, że Dorota w każdej chwili może umrzeć. Choć dziecko jeszcze żyje, jego życie jest również zagrożone.

Pozwolono mi przebywać na oddziale reanimacji. Trzymając moją córkę w ramionach, modliłam się o Matki Bożej o łaskę ocalenia tych dwojga. Dorota nie chciała brać żadnych leków uśmierzających ból, żeby nie zaszkodzić dziecku. Mimo bólu uśmiechała się. Lekarze podziwiali jej hart ducha i okazywali dużo serca w trosce o jej życie.

Kolejne badania mózgu, nagle, wykazały zatrzymanie się procesu chorobowego. Po kilku tygodniach, córka wróciła na oddział neurochirurgii. Stwierdzono, że dziecko rozwija się prawidłowo. Intensywna opieka lekarska i świadomość że dziecko rozwija się dobrze sprawiły, że tak wielkie cierpienia Dorota znosiła z uśmiechem. Przebywałam z córką na oddziale dzień i noc. Trwało to około miesiąca. Ludzka miłość, której doznawałyśmy w tym wspaniałym kraju dodawała nam sił. Włosi uczynili wszystko, żeby uratować Dorotę i jej dziecko.

Modlili się razem z nami, pomagali finansowo i duchowo. Prasa włoska drukowała artykuły na temat walki o życie Doroty i jej dziecka. Telefonowano do nas z różnych stron Włoch i ze Szwajcarii. Ludzie przysyłali pieniądze i ubrania dla nas i nawet już dla dzieciątka. Włosi opłacili też przejazd mojego zięcia do Włoch. W tym klimacie miłości i nadziei zdrowie Doroty zaczęło się poprawiać. Choć nadal była sztucznie karmiona, odłączano co raz to inną aparaturę. Już sama oddychała. Potem przeniesiono ja na oddział położniczy. Zaczęła przełykać zmiksowane potrawy. Neurochirurg poproszony na konsultację nie mógł uwierzyć, że Dorota może już jeść. Podjęto wreszcie decyzję odłączenia sondy.

Lekarze orzekli, że ciążę będzie można rozwiązać 14 września. Czy to przypadek, że to będzie Święto Podwyższenia Krzyża Świętego? Przygotowana specjalna aparatura do ratowania życia Doroty okazała się całkiem zbędna. Dorota urodziła zdrowego, wspaniałego syna. a czuła się lepiej niż inne zdrowe kobiety, które w tym czasie rodziły. Prasa, kamery, pacjenci tłumnie otoczyli nas. Nagłówki artykułów prasowych głosiły: "Cud w szpitalu!", "Chora na nowotwór mózgu wydaje na świat dziecko", "Miłość bohaterskiej polskiej matki zwyciężyła zło". "Urodził się cudem. Uczyńcie wszystko żeby żył!" itd.

Ci obcy ludzie płakali. Przychodzili do nas, całowali ręce Doroty. Nadaliśmy mu imię Łukasz. Po czterech tygodniach przewieziono nas z Łukaszkiem do Varese na oddział radioterapii. Tam również przyjęto nas z nadzwyczajną miłością. W szpitalu, przy łóżku ciężko chorej, lecz szczęśliwej mamy odbył się Łukasza chrzest. Goście, a była ich liczna grupa, zaśpiewali "Czarną Madonnę", a ksiądz powiedział, że to "Czarna Madonna" doprowadziła do tych uroczystości.

Do kraju wróciliśmy w końcu listopada 1992 roku. Dorota czuła się co raz lepiej - była już w rodzinnym domu i w swoim kraju.

Nadszedł kwiecień 1994 roku. Nagle Dorota poczuła się bardzo źle. Odwozimy ją do szpitala. Badanie komputerowe wykazuje istnienie nowego guza o dużej złośliwości w płacie czołowo-ciemieniowym. 24 kwietnia 1994 roku stan zdrowia Doroty jest beznadziejny: wystąpiła śpiączka i brak wszelkich reakcji. W tym dniu Ojciec Święty beatyfikuje Giovanni Molla, która wiele lat temu zmarła w podobnych okolicznościach.

Po wielkim kryzysie stan mojej córki znów się poprawił, ale nadal był ciężki. Lekarze mówili, że nie wiedzą dlaczego jeszcze żyje, że w każdej chwili może umrzeć. Ale ona żyła, żyła przybita śmiertelną chorobą. Często patrzyła na Krzyż wiszący na ścianie i wyciągała do Niego swoją lewą rękę. Nigdy się nie skarżyła na swój los, na swoją mękę. Tuliła małego Łukaszka, który co chwilę przybiegał do jej łóżka i mówił: "kocham cię mamo". Wzruszała się, a on klękał wtedy przy jej łóżku i odmawiał paciorek.

Pewnego wieczoru bardzo płakałam i modliłam się w intencji Doroty. Kiedy zasnęłam miałam senną wizję. Matka Boża prowadziła mnie ścieżką i pokazywała różne domy. Najpierw były szare. Później coraz jaśniejsze i ładniejsze. Na koniec stał piękny okazały dom - cudownie oświetlony i cały w kwiatach. Uśmiechnęła się do mnie Maryja i powiedziała: "To jest dom twojej Doroty".

Trzy tygodnie przed śmiercią Dorota leżąc na swym łóżku wyciągnęła swoja lewą rękę do Krzyża, mimo że już od dawna nie mogła mówić, powiedziała: "Ja chcę już iść do Nieba". Chciałam, by to jeszcze powtórzyła, ale ona tylko się do mnie uśmiechnęła. W niedzielę 3 września 1995 roku cały dzień czuwaliśmy przy jej łóżku. Wieczorem byłam z nią sama. Odmówiłam koronkę do Miłosierdzia Bożego.

Tego dnia o godzinie 21 odeszła do Pana. Tuliłam jej martwe ciało do serca. Była już szczęśliwa i było to widać. Uroczystości pogrzebowe uświetnił ks bp Adam Lepa i kilkunastu księży. Tłumy wiernych żegnały tą, która dla ratowania swojego dziecka oddała najlepsze lata życia, złożyła przy tym ofiarę wielkiego cierpienia i poszła z modlitwą do Chrystusowego Krzyża.

Mały Łukaszek przyjął już I Komunię św. Jest ministrantem, a służbę przy ołtarzu wypełnia gorliwie. Jest zdrowy. Uczy się bardzo dobrze, a mamę swoją kocha tak, jakby tu żyła przy nim. Już w swoim krótkim życiu w Adopcję Duchową przyjął kolejno dwoje dzieci poczętych.